środa, 29 stycznia 2014

Malowany Madryt

Zanim Jagoda napisze parę słów o ostatniej wspólnej wyprawie po Portugalii, ja zabiorę Was do stolicy Hiszpanii.

Grubo przed świętami postanowiłyśmy z Jagodą wcielić nasz plan odwiedzenia Madrytu w życie. Zarezerwowałyśmy bilety lotnicze na trasie Porto-Madryt i już wertowałyśmy jagódkowy przewodnik po mieście Almodovara. Ja oczywiście bałam się trochę lotu, ale obyło się bez komplikacji i szczęśliwie po 18 wylądowałyśmy. Żółtym express busem dojechałyśmy do Atochy czyli głównego dworca kolejowego w samym centrum Madrytu, a stamtąd udałyśmy się do hostelu, który może pięknie wyposażony nie był, ale za to kosztował nas 10 euro za noc (taka cena przy Puerta del Sol to dobra oferta:). Po wieczornym spacerze  i wizycie w kinie (o kinie pisałam na moim filmowym blogu: klik), padłyśmy jak kawki, aby rano wstać i mieć siłę na zwiedzanie Prado.

To nie jest jednak Prado...

...a tak wyrażam swoje niezadowolenie tym faktem!

To jest Muzeum Prado z dumnym Valezquezem przed wejściem
Najpierw zrobiłyśmy długi spacer po najciekawszych miejscach Madrytu. A potem Prado ahh Prado...Jak niesamowicie było zobaczyć te wszystkie dzieła sztuki! Moje muzealne marzenie się spełniło, choć tak naprawdę najbardziej podobała mi się wizyta w muzeum, które odwiedziłyśmy następnego dnia. Nogi bolały nas okrutnie, ale jeszcze bardziej fakt, że w Hiszpanii ciężko dogadać się po angielsku. Bałam się tego lecąc do Portugalii, jednak tutaj nie ma z tym problemu, a szczególnie w miejscach turystycznych. Hiszpania to jednak co innego. Nawet w Muzeum Prado miałam problem z dogadaniem się po angielsku - zapytałam ochroniarzy czy można robić w środku zdjęcia, pokazując im, że biorę ze sobą aparat, usłyszałam głośne zapewnienia "Si, si!". Zrobiłam więc kilka zdjęć, aż w końcu przy "Pannach dworskich" Velazqueza dostałam ochrzan za robienie zdjęć! Jednak obraz udało mi się uwiecznić. Jednak ja zaprezentuje Wam inny obraz w którym rozpoznałyśmy (byłego) wykładowcę z naszej uczelni:


Cóż mogę napisać o Madrycie. Jest wielki. Jest monumentalny. Nie przypomina portugalskich miast. Zgiełk, ruch, hałas, wielkie ulice, szerokie chodniki i zero wąskich, ciasnych uliczek znanych mi tak dobrze od 5 miesięcy. Po wyjściu z Prado udałyśmy się na paelle i sangrię. Świetnie trafiłyśmy i za 11 euro miałyśmy pełne brzuchy aż do wieczora. Zgłodniałyśmy dopiero po wyjściu z kolejnego muzeum Reina Sofia w którym znajduje się słynna Guernica Picassa. Działo się. O tym co robiłyśmy na kilka godzin przed odlotem opowie Wam Jagódka.

K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz